Z deszczu… na argentyńskie asado, czyli przywitanie 2015 roku w Buenos Aires

przez Kasia i Paweł

Pierwsze dni stycznia to zawsze czas, kiedy zapełniają się siłownie, na kilka dni spada sprzedaż papierosów i słodyczy, a studenci obiecują sobie, że w końcu zaczną chodzić na wszystkie wykłady ;). Naszym noworocznym postanowieniem było założenie bloga opisującego naszą wyprawę do Ameryki Południowej – już długo taki pomył nam chodził po głowie, a pierwszy stycznia to idealna data, żeby napisać pierwszego posta :)

W Argentynie jesteśmy już 2 miesiące, o tym co robiliśmy wcześniej będziecie mogli przeczytać w naszych kolejnych postach. Zacznijmy od tego, co najbardziej aktualne, czyli od Sylwestra :)

Od początku naszej wyprawy mieliśmy w planach spędzenie Sylwestra w Buenos Aires. Cieszyliśmy się na myśl o szalonych imprezach w centrum miasta, o imponujących fajerwerkach wśród drapaczy chmur i o tłumach ludzi wychodzących na ulicę, aby hucznie przywitać Nowy Rok. Wyobrażaliśmy sobie ludzi przebranych w kolorowe stroje, tańczących w rytm muzyki oraz miasto mieniące się tysiącem kolorów… Okazało się, że Argentyńczycy świętują Sylwestra zupełnie inaczej niż większość z nas to sobie wyobraża. Powitanie Nowego Roku to rodzinna kolacja, która zaczyna się około godziny 21, potem lody i kolejne słodycze (o jedzeniu w Argentynie wkrótce). O północy na ulicach pustki, ludzie wznoszą toasty w domach i nikt oprócz nas nawet nie myślał o spędzeniu go na ulicy.

Nam udało się spędzić typowego argentyńskiego sylwestra dzięki małej przygodzie, która przydarzyła się nam ostatniego dnia grudnia w drodze na siłownię…

Zaczęło się od tego, że w połowie drogi złapała nas burza z wielką ulewą i porywistym wiatrem. Jedynym suchym miejscem w okolicy był mały daszek nad drzwiami jednorodzinnego domu. Przez 15 minut staliśmy tam marznąc i mając nadzieję, że wreszcie przestanie lać. Paweł żartował, że może ktoś nas usłyszy i zaprosi do środka na kawę… 5 minut później siedzieliśmy w salonie, otuleni ręcznikami, z kubkiem kawy w jednej ręce i ciastem w drugiej :)

Z siłowni nici, ale za to kolejne godziny miło spędziliśmy rozmawiając o naszym wolontariacie, o Polsce i o zwyczajach w Argentynie. Rodzina, która nas przygarnęła, to sympatyczne małżeństwo po 40-stce z dwójką nastoletnich synów. Żegnając się, mieliśmy już plan na Sylwestra: zaprosili nas do siebie na słynnego argentyńskiego grilla – asado.

Sylwester w Buenos Aires

Zgodnie z tutejszym zwyczajem na talerzach lądowały nam głównie wielkie kawałki wołowiny, ale też wieprzowina i morcilla (tutejsza wersja kaszanki). Paweł zachwycał się wołowiną, ja się cieszyłam, że był też kurczak i sałatki ;) Potem przyszła kolej na pyszne lody, które kupuje się tutaj w lodziarniach w litrowych styropianowych opakowaniach. O północy podobnie jak w Polsce – szampan i życzenia – fajerwerków zbyt dużo nie ma, a jeśli już są, to i tak ciężko je dojrzeć przez gęste korony drzew na ulicach. A potem znowu wracamy do stołu, bo czekają już na nas ciasta i kolejne słodycze.

Sylwester w Buenos Aires Na imprezy wychodzi się dopiero po godzinie 2-3 w nocy i wraca nad ranem.

Mimo tego, że Sylwester w Buenos Aires trochę nas rozczarował brakiem wspólnego ulicznego świętowania o północy, to i tak miło spędziliśmy wieczór jedząc do granic naszych wytrzymałości ;)

Sylwester w Buenos Aires

Zobacz też

Co myślisz?